Qingdao, Chiny, 13 maja 2004
Słyszysz jej głos, który jeszcze na moment zatrzymuje cię w progu, nim zdążysz wyjść z domu. Spoglądasz na jej jasną, zdrową buzię, ciepłe, wesołe oczy i czuły uśmiech, którym cię obdarza, a który wywołuje podobny u ciebie. Jesteś zakochany w niej po uszy, gotów poświęcić dla niej wszystko, oddać całe kieszonkowe na prezent urodzinowy, obronić przed każdym potworem na świecie, choć wiadome jest, że póki co, to właśnie ona wygania je spod łóżka. Stawiasz kilka dziarskich kroków, podchodząc do niej na swoich krótkich, dziecinnych nóżkach, dzielnie niosąc pełen książek plecak z nadrukiem superbohatera z bajki, którą tak bardzo lubisz oglądać. Ona kuca przy twojej drobnej sylwetce, mierzwi ciemne włoski, poprawia granatowy mundurek, który masz na sobie - jak na wzorowego ucznia szkoły podstawowej przystało - i wręcza w dłonie zielone pudełko pełne ciastek. Twoich ulubionych. Kłaniasz się głęboko, biorąc od niej słodycz dwoma rączkami i dziękując jej grzecznie, uprzejmie, tak, jak nauczyła cię dziękować.
- Niedługo i głowy zapomnisz, Xiǎo Láng. - Trąca opuszkiem palca twój malutki nosek, śmiejąc się cicho.
Naburmuszasz się, poprawiając rozczochrane kosmyki i pocierając nos, jakby obrażony, że wciąż traktuje cię jak dziecko, a przecież jesteś już takim dużym chłopcem i wcale nie jesteś zapominalski. Aż tak bardzo. Choć musisz przyznać, że gdyby nie ona, faktycznie zupełnie byś się zagubił i któregoś dnia, bardzo możliwe, że nawet i głowy byś ze sobą nie zabrał.
- Nie zapomnę, mama! - protestujesz mimo wszystko, chcąc zachować twarz siedmiolatka, co jedynie wywołuje kolejny dźwięczny, przyjemny dla ucha śmiech kobiety.
Przymykasz oczy, kuląc się delikatnie, gdy jej miękkie, drobne usta przyciskają się do twojego czoła, a potem cmokają w nosek. Ostatni raz poprawia kołnierz mundurka.
- Leć już, synku, bo spóźnisz się na pierwszą lekcję.Kiwasz żywo głową, przytakując. Drobne rączki zaciskają się z ekscytacją na pełnym ciastek pudełku i ruszasz w stronę wyjścia, pozostawiając za sobą uśmiechniętą mamę, która odprowadza cię kochającym spojrzeniem, a który tylko dodaje ci odwagi, by zmierzyć się z kolejnym, pełnym nauki dniem w szkole i wypełnia dobrym, wesołym humorem.
Qingdao, Chiny, 4 października 2009
Nie wiesz jak mogło się to stać. Jakoś nie dociera to do ciebie. Przez ostatnie kilka dni trwasz w bezruchu, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości tego, co się stało. Nie byłeś na to przygotowany, nie przyszłoby ci to nigdy do głowy. Nawet w najgorszych koszmarach nie stawałeś przed taką sytuacją, jak ta teraz. Pada. Jest ponuro. Zupełnie, jakby niebo płakało, chcąc dać ci znać, że też możesz. Ale ty zaciskasz zęby, tak mocno, że czujesz okropny ból w szczęce, mimo to robisz wszystko, by nie uronić łzy, a jedynie dzielnie stać obok ojca i patrzeć, jak wszystko ostatecznie się kończy. Osób jest sporo. Była przecież lubiana. Ty jednak i tak czujesz się, jakbyś stał tu tylko ty. Żadnych ludzi. Ojca, który - podobnie do ciebie - usiłuje zdusić wszystko w sobie, nie pokazać, że cierpi, że i jemu jest ciężko. Może po to, by wesprzeć ciebie, by tobie było łatwiej przejść przez to wszystko, choć nie ma to dla ciebie znaczenia, bo i tak nie zwracasz uwagi na stan jego czy innych tu obecnych. Nie słyszysz ich szlochów, ich szeptów, żadnych przemów, jedyne, co gra w twojej głowie, to głuche uderzanie deszczu o ziemię, szum, gdy krople spadają tuż przy twoich uszach, na twoją głowę, na całe twoje ciało, kiedy nie chowasz się pod parasolem. Pozwalasz wodzie wsiąknąć w twoje ubrania, w twoją skórę, w twoje serce. Jest ci zimno, zaciskasz zmarznięte, skostniałe dłonie z nadzieją, że i serce skostnieje, zmarznie, że i ono zostanie zamrożone z powodu panującej temperatury.
Nie chcesz płakać. Nie przy nich. Nie przy niej. Zawsze była taka zmartwiona, gdy z twoich oczu leciały łzy, dlatego starałeś się być dzielny i nie beczeć z byle powodu. Tu masz powód. Tu emocje targają zarówno twoim sercem, jak i umysłem, wciskając ciecz w oczy. Nie wycierasz ich, przecież i tak pada. Nikt nie zauważy. Ona nie zauważy.
Bzdura.
Ona przecież zawsze wie.
Czujesz, że drży ci broda. Zaciskasz zęby mocniej, ale nie potrafisz już tego powstrzymać. Rozchylasz usta, jakby chcąc pozbyć się gorącej dłoni, zaciskającej się bezlitośnie na twoim gardle. Parzy. Wycofujesz się nieco, chcąc stać jak najbardziej z tyłu, by nikt nie widział chwili słabości. Walczysz ze sobą, na zewnątrz stojąc jak posąg, po którym spływają krople deszczu. A w środku? Wyjesz jak małe dziecko. Zrozpaczony, załamany, rwąc włosy z głowy, miotając się, czując, jak coś w tobie umiera. Jakaś najważniejsza część, którą tak pielęgnowałeś do tej pory, a którą ona zabrała wraz ze sobą. I wciąż, wciąż nie potrafisz pojąć, dlaczego ona. Dlaczego musiałeś stracić osobę, która jest dla ciebie najważniejsza, która jest całym światem. Przecież byłeś gotów oddać za nią wszystko. Dlaczego więc nie udało ci się jej uratować? Dlaczego, mimo całej miłości, mimo jej dobroci, to właśnie jej już nie ma.
Nigdy wcześniej nie rozumiałeś, z jakiego powodu na pogrzeby ludzie ubierają się na czarno. Dlaczego to właśnie ten kolor jest kolorem żałoby. Dlaczego to on symbolizuje rozpacz, smutek. Teraz... Teraz wiesz to doskonale. Bo wraz z nią, umarło całe światło, całe ciepło. Wszystko pochłonęła ciemność, pozostawiając ciebie - małego, bezbronnego chłopca - samego, w obcym, zimnym świecie, w którym nie poradzisz sobie bez niej. W którym nie ma sensu bez niej być...
Zostajecie z ojcem najdłużej, tylko ty i on. I ona. Ceremonia skończyła się, ludzie się rozeszli. Jesteś pewien, że zaraz o niej zapomną, choć nie wyobrażasz sobie, jak coś takiego mogłoby być możliwe. Jak można w ogóle opuścić to miejsce. Opuścić ją. Stoisz bez ruchu chwilę. Jedną. Dwie. Kolejną i kolejną, nie potrafiąc się ruszyć. Nie potrafiąc drgnąć. I choć deszcz niedawno przestał padać, krople jakimś sposobem dalej ciekną po twoich policzkach.
Pociągasz nosem. Zaciskasz zęby. Zbierasz się w sobie, by powoli, krok po kroku, zbliżyć się do nagrobka, a ostatecznie... Opaść na kolana, zacisnąć dłonie na zimnej płycie i drżącym głosem wyszeptać:
- Przepraszam, mama... Przepraszam...Qingdao, Chiny, 19 czerwca 2011
Jesteś obolały. Zresztą, jak wy wszyscy, dostaliście w końcu niezły łomot, choć trzeba przyznać, że spuściliście rywalom większy. Dlatego to wy wracaliście z miejsca starcia w lepszych, wręcz triumfalnych humorach, a entuzjazm nie opuszcza was nawet teraz, gdy już godzinę po zdarzeniu, siedzicie na dachu opuszczonej fabryki, która zresztą ledwo stoi na obrzeżach miasta. To wasze ulubione miejsce spotkań, nikt inny tu nie przychodzi. Nikt inny nie narusza waszego świętego miejsca, w którym zawsze spędzacie razem czas, do którego zawsze chodzicie na wagary. Macie tu nawet swoje kocyki i kilka puszek zarówno oranżady, jak i piwa, które stoją przy chłodnym murku, schowane przed całym światem, o których istnieniu wiecie tylko wy.
- Havoc. - Słyszysz swoje przezwisko, któremu towarzyszy szturchnięcie cię w ramię, a które w latach szkoły gimnazjalnej przyległo na ciebie już na dobre, bo nie byłeś w stanie dłużej wysłuchiwać skierowanego w swoją stronę "Xiǎo Láng".
Spoglądasz na Koreańczyka, wyciągającego w twoją stronę puszkę. Kiwasz mu głową, zabierasz ją od niego i otwierasz, powodując, że ta wydaje z siebie charakterystyczne "pssst". Il Jae siada obok ciebie, trzymając w dłoni swój napój i wyciągając ci z ucha jedną z słuchawek, by posłuchać muzyki razem z tobą. Jest w twoim wieku i nawet jeśli jego chiński jest czasem trudny do zrozumienia, zdecydowanie możesz nazwać go swoim najlepszym kumplem. Opiera skroń na twoim ramieniu, stuka się z tobą browarami i upija łyk, po czym wraca do żywego dyskutowania na temat tego, co się wydarzyło. W sytuacjach związanych z bójkami, to ty zdobywasz największe laury, to ty zbierasz największą liczbę pochwał i zachwytów, to ty masz na swoim koncie najwięcej mocnych i celnych ciosów, bo to ty jesteś tu tym, który ćwiczy wushu. Zdajesz sobie sprawę, że bójki z uczniami z innego gimnazjum to nie był powód, dla którego mama zapisała cię na zajęcia jeszcze jako małego dzieciaka, ale jakoś tak wyszło.
Przysuwasz chłodną krawędź puszki do ust i wlewasz do nich napój, czując, jak rozcięcie wargi piecze po spotkaniu z alkoholem. Nie krzywisz się nawet, kierując spojrzenie na dłoń koreańskiego przyjaciela, który wsuwa ją w twoją kieszeń, by wyciągnąć telefon i zmienić piosenkę. Parskasz bezgłośnym śmiechem, kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki, a ty zdajesz sobie sprawę, że puścił tę, którą puszcza zawsze. Ot, taką swoją ulubioną. I nawet jeśli masz już jej trochę dosyć, nie mówisz nic, a jedynie odchylasz głowę i zerkając w bezchmurne niebo, mrużysz oczy pod wpływem słońca. Jednym uchem słuchasz, jak Zixin i Wenyan odtwarzają przebieg bijatyki, żywo go komentując i udając, że biją się, gdzie jeden odgrywa twoją rolę, zaś drugi rolę twojego przeciwnika. Zhengsheng, najstarszy z was, siada po twojej drugiej stronie z rozbawionym śmiechem, spowodowanym entuzjazmem młodszych kolegów.
- No już, dzieciaki, uspokójcie się, bo jeszcze zrobicie sobie krzywdę.Spoglądasz na niego, gdy to mówi, ma nieco zachrypnięty głos, ciemne włosy w nieładzie, a na policzku powoli rozkwita siniak. Każdy z was na pewno będzie miał ich chociaż kilka po tym dzisiejszym spotkaniu, zapewne też każdemu z was - tak jak i tobie - po opadnięciu adrenaliny, nieco doskwiera jakaś część ciała, jednak nikt nie narzeka. Bierzesz głęboki wdech, przymykasz oczy i uśmiechasz się delikatnie. Bo przynajmniej przy nich nie czujesz się samotny. Przynajmniej przy nich czujesz się potrzebny. Chciany. Doceniony.
- Hav - zaczepia cię Zhengsheng, przez co odwracasz spojrzenie w jego stronę.
- Tak, gege?Wyciąga swoją puszkę w twoją stronę, więc stukasz się z nim tą należącą do ciebie, po czym on mierzwi ci włosy i uśmiecha się kącikiem ust.
- Twoje zdrowie. Uratowałeś nam dzisiaj tyłki.A ty jedynie odwracasz wzrok, choć twoje wargi drgają w nieznacznym uśmieszku.
Qingdao, Chiny, 9 grudnia 2012
Naciskasz klamkę i unosisz brwi w zaskoczeniu, gdy drzwi nie ustępują i nie otwierają się. Byłeś przekonany, że ojciec powinien być już w domu, ale może tak naprawdę wcale nie jest tak późno? Jest zima, szybko robi się ciemno, łatwo stracić poczucie czasu. Wydobywasz z kieszeni pęk kluczy, wsuwasz pasujący do zamka, przekręcasz. Czułeś po drodze wibracje, ale dopiero teraz, gdy już wchodzisz do środka i możesz zdjąć rękawiczki bez obawy, że zamarzną ci palce, odczytujesz wiadomość, którą dostałeś, przy okazji sprawdzając także godzinę. Siedemnasta. Byłeś w stanie założyć się, że jest o wiele później, ale ostatecznie ignorujesz to, skupiając uwagę na nadawcy. To od ojca.
"Wolfie, muszę zostać dziś do późna w pracy. Odgrzej sobie wczorajszy obiad, jest w lodówce. Nie czekaj na mnie."
Wzdychasz. Przewijasz wiadomości, przeglądając te starsze, łudząco podobne do dzisiejszej. Z rezygnacją odrzucasz telefon na szafkę, zsuwasz buty. Znów trafia do ciebie pustka tego mieszkania, uderza mocno za każdym razem, gdy przekraczasz próg, a żadne światło nie pali się, nie słychać żadnego dźwięku, zaś w przedpokoju zamiast butów, stoją pod ścianą kapcie ojca. I choć wmawiasz sobie, że jesteś już do tego przyzwyczajony, za każdym razem czujesz to samo rozczarowanie.
Kurtka zawisa na tym samym wieszaku, co zwykle. Czapka i szalik lądują niemal idealnie na swoim miejscu. Wszystko robi się tak schematyczne. Wracasz, wchodzisz, idziesz do kuchni, odgrzewasz obiad. Nawet już nie myślisz o tym, co robisz, zwyczajnie to wykonujesz, krzątając się po kuchni. Nie zapalasz światła, nie włączasz muzyki. Trwasz w ciszy i ciemności, sunąc po mieszkaniu niczym duch. I nie masz żalu do ojca. Nigdy nie miałeś, nawet, jeśli po śmierci mamy zupełnie rzucił się w wir pracy, samemu nie potrafiąc poradzić sobie z jej odejściem, nie będąc wsparciem dla małego syna. Rozumiesz go. Nie winisz. Obaj zaakceptowaliście to, że każdy z was próbuje funkcjonować dalej na swój sposób. Nie rozmawialiście o tym. W ogóle niewiele rozmawiacie. Choć może powinniście? Wiesz to. I on też to wie. A jednak nie umiecie, coś wam na to nie pozwala. Ani on, ani ty, nie jesteście najlepsi w mówieniu o swoich uczuciach i chyba dlatego tak wam ciężko.
Mimo to, nie jesteś w stanie nienawidzić go za to, że nie umie być dla ciebie ojcem. Bo i ty nie umiesz być dla niego synem. Nie czujesz się skrzywdzony, zraniony. Trochę tęsknisz. Trochę brakuje ci go, zarówno jak i mamy. Ale kochasz. I nawet, jeśli tego nie okazujesz, jest teraz dla ciebie najważniejszy. Po prostu zapomnieliście, jak to jest być rodziną. Zamiast żyć razem, żyjecie obok siebie. I w sumie siedząc po ciemku w salonie, jedząc odgrzany posiłek, który niechętnie przeżuwasz, zdajesz sobie sprawę, że to trochę przykre. Że to trochę smutne...