Godzina 19:30 - weekend.
Krok w bok, dłonie uniesione, koło klatką piersiową, ręce w dół, barki w górę, zmiana nóg, obrót głową, zmiana ciężkości ciała, wave ciałem, obrót, fragment tuttingu, przeczesanie włosów, pop, przejście...
I pukanie w drzwi - "
ścisz tę muzykę!".
Gabriel zmrużył swoje oczy i zerknął zirytowanym spojrzeniem w stronę swoich drzwi, do których właśnie ktoś zapukał, każąc mu zrobić najokropniejszą rzecz na świecie. Foks już dawno odkrył ten wielki minus mieszkania w internacie szkolnym - nie mógł słuchać muzyki, to było straszne. Nie wyobrażał sobie wieczoru bez włączenia jakiegokolwiek kawałka, do którego mógłby zaśpiewać sobie pod nosem i powywijać ciałem, tak więc i teraz musiał naładować swoje małe, Gabrysiowe bateryjki. Kompletnie (jak zawsze) zignorował uwagę jakiegoś ucznia i wręcz podkręcił głośniej swoją muzykę, a następnie uniósł błogo głowę w górę i pozwolił, aby małe basy opatuliły go ze wszystkich stron, och, jakie to było wspaniałe uczucie. Pomasował się po karku i tanecznym krokiem ruszył w stronę łazienki, ściągnął z siebie starą koszulkę, którą rzucił gdzieś na podłogę, rozpiął spodnie i te też wraz z bielizną zniknęły gdzieś w kącie. Nastawił ciepłą wodę pod prysznicem i z przyjemnością zniknął za kurtyną miłego strumienia, który niestety zagłuszał mu trochę muzykę lecącą z pokoju, ale blondyn się tym jakoś specjalnie nie przejął. To akurat nadrabiał nuceniem sobie pod nosem.
Całe pomieszczenie było zaparowane, ale to chyba normalne po Gabrysiowej kąpieli. Blondyn wszedł do pokoju już w wysuszonych i rozczesanych włosach, a następnie omijając wszystkie butelki po wodzie leżące na podłodze, dotarł do komody i prędko ubrał się w wygodny
sweterek, jakieś zadrapane, jasne jeansy i czarne trampki. Włosy postanowił zostawić rozpuszczone, na wierzch zarzucił jakiś
płaszczyk, na szyję komin, do kieszeni parę drobnych rzeczy i ku uciesze jakiegoś mieszkańca akademika - w końcu wyłączył muzykę i zakluczył się od środka. Właściwie to rzadko kiedy używał drzwi, bo dyrekcja obdarowała go pokojem na parterze z oknem, który miał idealny widok na Amanogawę. Często też siadał sobie na parapecie, wywieszał nogi za pokój i odpalał sobie wieczorami fajkę, czując na plecach miłe smyranie ciepła swojego pokoju. Bardzo zżył się z tymi czterema ścianami i z wielką przyjemnością wracał tam codziennie, bo... jest tam po prostu niesamowicie przytulnie no.
Blondyn wyskoczył przez okno, które zamknął mocnym szarpnięciem, a następnie ruszył biegiem w stronę bramy wyjściowej. Specjalnie wybrał się do klubu o wiele szybciej niż powinien, bo miał zamiar dojść do niego na piechotę i przy okazji zapalić sobie po drodze. Jakoś tak złapała go dzisiaj wielka ochota zrobienia sobie długiego spaceru ulicami Amanogawy, a to była idealna okazja do spełnienia tej zachcianki. Tak więc słuchawki w uszy, muzyka i wio.
20:50
Miał dziesięć minut do rozmowy kwalifikacyjnej - zdążył w idealnym momencie. To strasznie dziwne, bo ten lis ma dużą tendencję do spóźniania się. Zazwyczaj gospodaruje sobie czas na oko i robi duże dziury, by mieć rezerwę czasową, ale później wszystko i tak się przesuwa, no więc wychodzi jak zwykle. Teraz jednak miał jeszcze chwilkę, aby dojść do gabinetu właściciela klubu i nie chcąc marnować ani minuty dłużej, po prostu wszedł do środka. Doskonale poznawał całą atmosferę, a i by dwie ścieżki dźwiękowe nie mieszały mu w głowie, schował słuchawki i ściągnął komin, który teraz bardziej go dusił, niż ogrzewał. Z lekkim zakłopotaniem przeciskał się między drogimi osobistościami, od których aż śmierdziało forsą i dostatnim życiem. Ten fakt go trochę przytłaczał, ale blondyn śmiało kroczył do biura właściciela, po nową pracę, po więcej pieniędzy i po lepsze życie. W końcu miał jakieś nadzieje na to, że coś się jednak zmieni, coś mu się uda, tak bardzo na to liczył i dla niego po prostu
nic nie mogło pójść źle.
Stanął pod drzwiami biura, zacisnął dłoń w pięść i zapukał. Raz, dwa, trzy.